Obudził mnie promień słońca. Przez moment poczułam się tak, jak gdyby to już była wiosna. Sobota nie jest moim dniem wolnym, a to wielka szkoda. Wylegiwanie się w łóżku nie wchodzi zatem w grę. To Karol śpi do południa. Szczęściarz! Piję wodę na śniadanie. Pakuję do torebki drugie śniadanie, czyli drugą butelkę wody, i jakąś drobną przekąskę. Tak, na dworze czuć przedsmak wiosny! Szaro, buro lecz natężenie światła słonecznego jest już jakieś inne. Bardziej mi przyjazne. Wiosna to mój czas. Pora na odbudowanie wewnętrznych sił. Na wznowienie walki z własnym charakterem. Pokonywanie granic swoich własnych możliwości. Nie po to by patrzeć na innych z góry, lecz po to by siebie wzmocnić i zahartować. Tylko w zapasach z samym sobą, okazuje się kim tak naprawdę jestem. Nie muszę wyjeżdżać do Amazonii, żeby sobie coś udowodnić. Tutaj też bywa zabójczo. Tak, wiosna temu sprzyja! Wystarczył zaledwie tydzień, żeby z miasta znikł cały śnieg. Słońce osusza mokre chodniki, z dachów kapie woda i kto wie czy zima jeszcze do nas wróci? Mogłaby sobie już odpuścić, ale nie czarujmy się, ciągle mamy kalendarzową zimę. Dzisiejszy dzień mam już zaplanowany z góry. Zanim dojadę na miejsce nagrania, odwiedzę Kaśkę w szpitalu. Zawiozę jej sok do picia, gorzką czekoladę i skarpetki, bo ona marznie w stopy. Faktycznie, nogi ciągle ma lodowate. W końcu jest przecież moim wyobrażeniem Królowej Śniegu. Ostatnimi czasy oswoiłam się już z tym szpitalem. Poznałam kilka pielęgniarek i jednego lekarza. Onkologia stała się moim synonimem zła, ale też synonimem ogromnej wiary. Ja sama nie szanuję własnego zdrowia jak należy. Odwiedzając Kaśkę dostrzegam w jej oczach różne odcienie strachu. Ten strach przekradł się i do mojego serca. Strach przed nieuleczalną chorobą i strach przed tym, że nie potrafię dodać jej właściwej otuchy. Jak ktoś tak słaby jak ja miałby to zrobić? Nie znam nawet takich słów, którymi mogłabym się posłużyć. Ganię siebie za to, że to nie jest absolutnie żadne wytłumaczenie. Dobór takich słów sprawia mi wysiłek umysłowy. Czas popracować nad tym, żeby poszerzyć własne słownictwo. Poznać znaczenie innych wyrażeń. Tym razem ona nie śpi. Widzę, że całkiem niedawno płakała.
- Hej, co się dzieje?- całuję ją w policzek na przywitanie.
- Zobacz- wyciąga z głowy garść włosów- Wyłysieję!
Wyjmuję z jej dłoni długie, złociste, delikatne jak jedwab pasmo. W szufladzie szpitalnej szafki ma chusteczki higieniczne. Podaję jej jedną do rąk. Głośno wyciera nos, a potem bezsilnie opada na poduszkę.
- To koniec!- szepcze- Samanto, nie uda mi się.
- Przestań! Błagam cię, przestań tak myśleć! Włosy to nie zęby, odrastają. Podobno nawet jeszcze piękniejsze- nie mogę pozwolić by się załamała.
- Pielęgniarka ma nożyczki. Zetnij je. Wolę żebyś zrobiła to ty, a nie ona- mówi po chwili.
Ja akurat wolę odwrotnie. Co jeśli nie zapanuję nad płaczem? Nie mogę być przy niej słaba, a silna też być nie potrafię.
- Dobrze, tutaj? - nie mam innego wyjścia. Zrobię to od razu.
- Nie, chodźmy do łazienki.
Pomagam jej wstać z łóżka. Zakładamy pod szlafrok ciepłą bluzę, bo ona cała drży. Zanoszę do łazienki krzesło, a sama idę do pani Teresy po te nożyczki.
- Poradzi sobie pani sama? - pielęgniarka pyta mnie życzliwie.
- Wątpię, ale tak trzeba.
- Panuj dziewczyno nad emocjami. W tym momencie najlepiej jest na siłę myśleć o czymś zupełnie innym. Na przykład o tym, co masz jeszcze dzisiaj do zrobienia w domu, czy w pracy. Naprawdę nie skupiaj się zanadto na tej czynności. Po prostu tnij. Ona i tak je wszystkie straci. Tnij najbliżej skóry. Potem będzie jej łatwiej.
- O cholera!- łamię własne zasady dotyczące przeklinania - I po co pani mi to mówi?
- Dla twojego psychicznego bezpieczeństwa.
- Akurat, w tej sytuacji ono i tak legło w gruzach.
- Słuchaj, tak po prostu jest! Nie wiem dlaczego, ale tak jest, i nie mamy na to wpływu. Mogę to za ciebie zrobić.
- Nie, pani Teresko, dziękuję. Jej będzie przy mnie łatwiej przez to przejść.
- Jak uważasz. Weź po drodze od salowej szczotkę do zamiatania.
- Dzięki!
Wracam do łazienki. Otulam Kaśkę jej beżowym ręcznikiem z koronkową wstawką. Jaki ten ręcznik jest elegancki. Zupełnie w jej stylu. Na umywalce kładę jej błękitną chustkę. Myślałam, że będzie płakała. Nawet nie drgnęła, nie zamknęła oczu, patrzyła na podłogę i na swoje włos, które tam opadły. Starałam się w miarę możliwości szybko posprzątać. Całe szczęście, że siedziała tyłem do kasza na śmieci. Moja własna bujna czupryna parzyła mnie w głowę. Nigdy więcej nie przyjdę do niej z rozpuszczonymi włosami. Sięgnęłam dłonią po chustkę, ale ona delikatnie wyjęła mi ją z rąk.
- Dziękuję Samanto, wolę zrobić to sama.
Zawiązała na swojej głowie coś na kształt turbanu.
- I jak?- spojrzała mi w oczy sondująco.
- Śmiało sama możesz to ocenić. Powiem tylko tyle, że ładnemu we wszystkim ładnie.
Odważyła się przekonać o wiarygodności moich słów i spojrzała w lustro.
- Tak, mówisz, że odrastają. To poczekam, wracajmy na salę.
- Jasne.
Pomyślałam, że kupię jej delikatne kolczyki z perełką i taką samą broszką do kompletu. Będzie mogła ozdobić broszką swoją chustkę, a kolczyki podkreślą jej delikatną urodę. Albo samodzielnie zrobię dla niej taką biżuterię. Pomogłam jej się położyć z powrotem do łóżka, i napić soku.
- Jestem zmęczona, ale dziękuję ci Samanto za wszystko. Nigdy nie miałam nikogo takiego jak ty.
- Spoko. Wyśpij się, a ja zajrzę tu wieczorkiem. Może masz na coś ochotę?
- Nie, mama obiecała mi przywieźć pieczonego łososia.
Moja mama nigdy by mnie nie nakarmiła w tej sytuacji marketowym, hodowlanym łososiem. Przekopałaby pół świata, żeby kupić zdrową rybę. Dlaczego ja sama nie mogę tego dla niej zrobić? Znów ją całuję w policzek, tym razem na pożegnanie. W samochodzie odkrywam, że na nogawce moich spodni wisi długi, blond włos. Nie wytrzymałam. Dałam solidny upust swojemu żalowi i gniewowi. Rozmazałam się, zasmarkałam się i roztrzęsłam. Dzielna Samanta właśnie się rozkraczyła. Muszę porozmawiać z tą Heleną. Trzeba ograniczyć ilość chemii jaką Kaśka ma w swoim organizmie. Zamówię z Zadupia paczkę ze zdrową żywnością i sama zacznę gotować dla Kaśki. Przy okazji mi też to nie zaszkodzi. Kto to powiedział, że jesteś tym co jesz? Nowotwory, to rachunek jakie wystawia nam życie za sposób w jaki się z nim obchodzimy. I nie ma co się czarować, że jest inaczej. Doprowadzam się do porządku i jadę na nagranie. Basia już na mnie czeka.
- Halo, spóźniłaś się! Zaspałaś?- jest podirytowana.
- Nie, byłam w szpitalu u Kaśki.
- Tak? Ja też powinnam ją odwiedzić. Kurde, kto by przypuszczał? I jak ona się trzyma?- złość jej mija.
- Dobrze, jest dzielna. Poradzi sobie. To silna kobieta, umie walczyć.
- To jest akurat prawda, nie jedną z nas wygryzła. Nie wiesz jakie ma rokowania?- pyta Basia
- Nikt tego nie wie. W tej sytuacji myślisz, że można coś zaplanować?
- Nie wiem…Szkoda jej! Nie mogę przestać o tym myśleć! Taka dziewczyna!
- Hej, opanuj się, ona żyje!
- Wiem, wiem, nie to miałam na myśli. Głupio to zabrzmiało, sorry.
- Rozkładam sprzęt. Basiu zróbmy to co mamy zrobić, co możemy zrobić.
-Oki- zgadza się ze mną.
0 komentarze: