Błagam, zostawcie mnie w spokoju! Nie dam rady podnieść się z łóżka. Jest mi zimno. Chcę spać. Nie, nie cierpię słowa „pobudka”. Nigdy go nie znosiłam. Nie chcę być dorosła i obowiązkowa. Do mamy? O rany, no tak! Do szpitala do mamy. Z trudem otwieram oczy. Jakiż ból w mięśniach. Żeby wstać i się poruszać potrzebuję balkoniku. O własnych siłach nie dam rady. A jednak, stoi nade mną moja prywatna terrorystka. I gada coś od rzeczy. Kto chce jej słuchać przed szóstą rano? Czy ja w ogóle spałam? Raczej nie zdążyłam. Gdybym dała radę podnieść rękę i cokolwiek w niej utrzymać, to zdzieliłabym Jagódkę czymś ciężkim. A tak, uchodzi jej to gadanie na sucho. Dobrze, już dobrze, zaraz wstaję! Czuję się tak, jakbym była na wojnie. Rozbita wewnętrznie i pokiereszowana na zewnątrz. Jestem zmęczona. A jednak dokonuję nadludzkiego wysiłku i wstaję. Jeśli nie zjem kilograma czekolady, to długo nie pociągnę. Nie ma co się łudzić. Bez tego ani rusz. Zmuszam się aby obrać kierunek do kuchni. Otwieram szafkę i szukam Nutelli.
- Ani słowa!- nie pozwalam Jagódce zabrać głosu w tej kwestii.- Ja ci nie mówię jak masz się leczyć!
- Zrobiłam kawę z mlekiem. Musimy zaraz wyjeżdżać. Po drodze wstąpimy do szpitala.
- Gdzie ojcuś? - pytam
- Kończy karmić zwierzaki.
No i dobrze. Jem Nutellę dużą łyżką prosto ze słoika. Zapijam kawką. Mój mózg budzi się z letargu i dokonuje retrospekcji dnia wczorajszego.
- Ciekawe co z tym z Audi? - myślę głośno
- Próbowałam się czegoś dowiedzieć, ale nie wiele wskórałam. Wiem tylko, że człowiek nazywa się Krzysztof Majewski.
Zaimponowała mi.
- A wiesz, że wczoraj zanim stracił przytomność powiedział, że jestem aniołem?
- Nie. Nie wspominałaś, że z nim rozmawiałaś.
- Bo nie rozmawiałam. On tylko tak powiedział. Musiał mieć już omamy. Kto to wie, co człowiek widzi przed…, w takiej chwili.
Wzruszyła ramionami. Wyskrobałam słoik, wylizałam łyżkę. Będę żyła. Ale co to za życie? Czas na nas. Jestem zdziwiona jak szybko spadają liście z drzew. Kwitną astry. O jakże nie trawię tego momentu, gdy trzeba się żegnać z wakacyjną sielanką. W robocie czy na urlopie, obojętnie gdzie, aby lato trwało. A tu bociany odlatują. Znów czuję się oszukana. Zanim na dobre zaczynam się tym latem cieszyć, to ono już mnie opuszcza. Tu w Zadupiu, widać to z bliska. Wszystko przemija. Dopada mnie nostalgia jakby to był już listopad. Hola, hola, to dopiero kolorowy wrzesień. Zycie jeszcze nie zamiera. Nie ma co się tak nastrajać depresyjnie.
Nie znoszę szpitali. Ich zapach przyprawia mnie o skurcz żołądka. Zakładamy ochraniacze na buty. Jagódka załatwia nam wejście do mamy. Tylko na chwilkę. I tak dużo więcej czasu nie możemy tu spędzić. Boję się tego, co zobaczę. Boję się chorób, bólu i cierpienia. Serce mam w przełyku. Muszę je połknąć, żeby się nim nie udławić. Jest mama. Jakaś ty mamo biedna i bladziutka!
- Dziewczynki, wy tutaj?
- Cześć mamo.
Całujemy ją delikatnie. Nie mogę się rozryczeć. Co ja mam z tym płaczem? Zawsze mi się przytrafia w najmniej oczekiwanym momencie. Zaciskam pięści w nadziei, że to pomoże mi zapanować nad emocjami.
- Po co jechałyście taki kawał drogi? Przecież wystarczyło zadzwonić. Nie musicie być w pracy?
- Musimy i będziemy - odpowiadam.
- Co to za podróż? Chwila moment i już byłyśmy na miejscu. Żaden problem. Ale jak ty się czujesz? - dodaje Jagódka
Czuje się źle, chociaż kłamie, że może być. Po narkozie ma paskudne mdłości. Domyślamy się, że bardzo ją męczy nasza wizyta. Nie ma więc sensu jej przeciągać. Dojdzie do siebie. To tylko kwestia czasu. Tak jest z każdą raną. I nie można tego przyśpieszyć. Nawet nie wypada.
W szpitalnym kiosku kupuję dwie pachnące drożdżówki z serem. Grzecznościowo pytam Jagódkę czy chce. Jasne, że nie chce. Nie ma co się czarować, jest mi to na rękę. W nosie mam tym razem, co ona sobie myśli o moim śniadaniu. Potrzebuję cukru jak nigdy wcześniej. Czuję, że wpadam w dół i tylko ja wiem, jak mogę temu zaradzić. Nie ma co się tak zaraz przejmować ludźmi. W końcu z tą chandrą sama się muszę zmagać. Każdy ma swój patent na gorsze dni. Jeden pije, drugi czyta, trzeci śpi a ja jem. I bardzo dobrze, że świat jest tak urozmaicony.
- Co ty robisz jak masz doła? - pytam Jagódkę
- Na pewno się nie obżeram! Sorry… nie powinnam ci dogryzać. Jadę do Celebryty.
- A nie do Pachnącego? - odgryzam się.
- Nie, do Celebryty. I nie mów tak o moim mężu.
- To niech zdejmie z siebie połowę tej drogerii. Pewnie w łazience ma większą półkę na kosmetyki niż ty?
- Pudło! Mamy po równo. Wiem, że się zdziwisz, ale są na świecie ludzie, którzy dbają o siebie.
- O rany, gadasz?!
- Nie chcę się kłócić, ok.?
- To się nie kłóć! Sama zaczęłaś!
- Daruj sobie wrzaski. Nie robi to na mnie wrażenia.
- Spadaj!
I pięknie! Wspaniale! Tego mi trzeba było, pyskówki. Wszystko jest do d…. Resztę drogi spędzam na słuchaniu radia i filmowaniu skutków wczorajszej wichury. Pozrywane dachy, połamane drzewa i ogrodzenia. Jak wiele w tym życiu zależy od zwykłego przypadku. Jagódka podwozi mnie pod mój blok.
- Cześć, powodzenia w Sądzie. Dzięki za wszystko - żegnam się z nią.
- I tobie też. Dbaj o siebie!
O dziwo wymieniamy uśmiechy. Czasu mam tylko tyle, żeby zmienić ciuchy. Mieszkanie odnajduję w takim stanie, w jakim je pozostawiłam wczoraj. Nawet moja kartka do Karola leży w tym samym miejscu na stole. Czy on był w domu? Nie mam czasu na to, żeby przeprowadzać dokładniejsze śledztwo. Gonię do łazienki, a tam na umywalce są moje szamponetki. Miałam koloryzować włosy. O rany, Baśka czeka na mnie w knajpie! Raczej już nie czeka…To pięknie zaczęłam współpracę. Nawet nie pomyślałam o tym żeby zdobyć jej numer telefonu i jakoś ją zawiadomić, że ja zwyczajnie nawalę.
W zamrażarce mam lody. O wiele lepiej mi się myśli, gdy jem. Spoko, zaraz to sobie wszystko poukładam. Nie ma wyjścia, ona po prostu musi mi uwierzyć. I dyrektor programowy też. Nie nawaliłam dla swojej własnej przyjemności. Co to ja masochistką jakąś jestem? Nie podcinam gałęzi i to takiej, na którą z trudem wlazłam. OK, będzie dobrze. Tylko zachowaj spokój. Zmieniam ciuchy, szoruję zęby, maluję oko. Pakuję torbę. Jestem zdenerwowana już od ponad dwudziestu czterech godzin. Do tego Karol się do mnie nie odezwał. Dlaczego? To trzeba wyjaśnić. I to szybko. Jak tylko załatwię sprawę w pracy, o ile jeszcze mam pracę, to siądę do poważnej rozmowy z Karolem. Może to tak wygląda, a jest całkiem inaczej. Nie wiem jak jest. Co to za małżeństwo jeśli nie wiem na czy stoję? Kochamy się czy nie kochamy? Jesteśmy razem czy obok siebie? Rozumiemy się czy już nie? Chcemy być ze sobą czy już od dawna nie? Nawet do mnie nie zadzwonił. Ja tam prawie umarłam! Co za beznadziejne relacje. Wszystko wokół mnie jest nieuporządkowane. Moja szafa, moje biurko, mój zlew, mój pulpit, moje życie wewnętrzne, moja lodówka. I moje życie uczuciowe też. To na czym ja się skupiam?
Astry
0 komentarze: