Atak marchewek

By | 11/28/2015 Skomentuj
Pierwszy raz od tygodnia mogę samodzielnie wstać z łóżka. Dzisiaj wreszcie sama dałam radę usiąść na sedesie. Nareszcie! Rwa kulszowa. Dwa tajemniczo brzmiące słowa rozwaliły moje zorganizowane życie. Nikomu nie życzę, aby lekarz przepisał mu receptę na tę jednostkę chorobową. Podobno poród, to najgorszy ból jaki człowiekowi sprezentowała natura. Nie wiem, nie rodziłam, ale w polemikę bym już z kimś weszła. Rwa kulszowa boli jak mało co! Jak położyłam się plackiem na brzuchu, tak już pozostałam w tej pozycji. Gdyby nie mąż, to lałabym pod siebie w łóżko.
 Karol wpadł w panikę. Ściągnął do nas Jagódkę, a ta wezwała karetkę. Przyjechał pan doktor, pobadał, obmacał i wydał na mnie wyrok. Jęczałam po nocach, w dzień, po południu i każdego poranka. To nie zadziałało. Jagódka przynosiła mi dietetyczne obiady i z satysfakcją patrzyła jak na tych porach i kalafiorach muszę pozostać. Marsz w stronę lodówki był dla mnie taką samą utopią jak lot na księżyc. Byłam zdana na dobre serce bliskich mi osób. Okazało się, że oni owszem mają serce, z tym, że niekoniecznie dobre. Na śniadanie dostawałam owsiankę na wodzie albo kaszę jaglaną. Obok łóżka stawiali mi zaledwie butelkę z wodą. Obiad to same warzywa z jakimś ochłapem upieczonej rybki lub zrobionym na patelni grillowej kurczakiem. Na kolację, o zgrozo, tyci serka białego, jakiś suchar i jabłko. Jedno jabłko! W końcu raz nie wytrzymałam i wygarnęłam Jagódce, że ja chora jestem i potrzebuję normalnego jedzenia. Ona na to, że mama zawsze nam powtarzała, że w czasie choroby nie należy dużo jeść, bo nasz nadwyrężony organizm musi się przestawić na tryb leczenia, a nie trawienia. Co za małpa z tej mojej siostry!
Raz  zadzwoniłam do Zadupia i się pożaliłam.

- Mamo, jaka ja jestem chora!- żalę się.

- Co się stało kochanie?!- mama krzyknęła mi  prosto do ucha.

- Mam rwę kulszową.- jęczę.

- O, to sobie poleżysz. Moja biedna dziewczynka! Nie radzisz sobie?

- Radzę - rozpłakałam się - To znaczy, nie radzę. Dlatego codziennie przychodzi Jagódka, ale mamo, ona mnie głodzi. Mści się na mnie, czy co?

- Jak to głodzi? Dziecko, to do niej nie podobne!- mama nie dowierza.

- A jednak. Sama jestem zdziwiona.

- A Karol? - pyta. 

- On też. Mamo, oni są w zmowie. Chcą mnie wykończyć śmiercią głodową, jakby mi mało było tej rwy kulszowej.- zaniosłam się szlochem.

- Spokojnie kochanie, spokojnie. Powiedz mi, co dzisiaj jadłaś na śniadanie?

- Garść płatków owsianych z jakimś orzeszkiem, śliwką suszoną i może ze trzy rodzynki.

- To tak jak i ja! - mama się ucieszyła - Popatrz, jaki zbieg okoliczności! A wczoraj na obiad?

- Warzywa, warzywa, warzywa! I jeden kawałek jakiegoś pstrąga, czy innego czegoś, ale to nie był schabowy.

- Ooo, ja tym razem inaczej, bo tylko warzywa, warzywa, warzywa. Na rybkę nie było mnie stać. I co jeszcze jadłaś?

- Jabłko! Srabko! I dwie porcje tlenu, nawet z dokładką!- krzyczę.

- Niesamowite! Samanto, to nie może być zwykły przypadek! Ja też właśnie tylko tyle! I co, mówisz, że od tego umierasz?- słyszę w jej głosie powątpiewanie.

- Mamo...a raczej...Brutusie... ty też jesteś  w zmowie  przeciwko mnie?! Jak możesz mi to robić?! Ty?

- Spokojnie, dziewczynko. Porozmawiam z Jagódką. Mam kilka fajnych przepisów, to coś jej zainsynuuję.

- Jakich przepisów?- uchwyciłam się tej nadziei.

- Na faszerowaną papryczkę, tuńczykowe kotleciki, zapiekankę z kaszy gryczanej albo owsiane placuszki z marchewką. Miałabyś na coś ochotę?

- O tak. Mam ochotę wypisać się z tej rodziny. Jasne, że mam ochotę! Na chałwę, ptasie mleczko i frytki z golonką!

- A to będzie trudne w tej sytuacji…

- Wiem! Ciebie też zaangażowali w ten spisek przeciwko mnie!

- W życiu bym na coś takiego nie poszła! Samanto, przecież ty doskonale mnie znasz. Wiesz, jak bardzo was kocham.

- O tym właśnie mówię. Mamo, ty zawsze trzymałaś jej stronę. Zawsze! Jagódka to, Jagódka tamto, Jagódka i tamto i sramto! Powiedz, dlaczego wy wykorzystujecie moją niemoc i mi to robicie?

- Ale coo?- dziwi się mama.

- Jak to co! Wprowadzacie mi za moimi plecami jakąś dietę!

- Przecież ty nie musisz wcale tego jeść.

- Tylko co mam jeść?

- Nic. Dzień czy dwa, o samej wodzie jakoś przetrwasz. Ziółek ci Jagódka naparzy. Popijesz sobie, toksyn się pozbędziesz. Mówię ci, jak ja się ostatnio świetnie poczułam po takim oczyszczeniu organizmu. Opowiadałam ci o tym?

- I nie opowiadaj!!! - wrzeszczę - Czyli co, nie przywieziesz mi normalnego obiadu?!

- Samanto, ależ ty masz normalne obiady. Ty się wreszcie zdrowo odżywiasz. Jestem z ciebie taka dumna!

- Wiesz co mamo? Odwalcie się ode mnie! Do widzenia!

Ryczę w poduszkę. Cały świat przeciwko mnie. Przecież kurcze, po coś te chipsy produkują?  One nie mogą sobie bezpańsko zalegać na półkach sklepowych?
Zaraz! Chwilunia! Moja bezduszna rodzinka nie wzięła pod uwagę mojej bezdyskusyjnej inteligencji!  

- Ha, ha, ha - wyszczerzyłam swoje uzębienie w przebiegłym uśmiechu - Mam was ptaszki! Nie ze mną kochana rodzinko te numery! Myślicie, że jak już wstać z łóżka nie mogę, to zagracie mi na nosie?! W życiu! 
Moją komórkę zostawili mi przy łóżku. Mam dzwonić do Jagódki i Karola o każdej porze, oni do mnie przylecą. Ucałowałam tę komórkę. Mój cudowny, jedyny, wspaniały i przyjazny telefonik. Jak ja go kocham!
- " 'Halo, Pizza?' Zamawiam..."  i wyliczając dodatki do pizzy, sprawdzam  zawartość portfela. Nie ma mojej kasy, ani żadnej karty. Co oni mi najlepszego zrobili? Faszyści! Złodzieje! Ta moja wredna, przebiegła, żmija Jagódka! Tylko ona mogła mi zrobić coś takiego.
- " Przepraszam, muszę  anulować zamówienie". 
Nienawidzę jej.
Nie odzywałam się do Karola i Jagódki trzy dni. Ale dzisiaj nareszcie samodzielnie udało mi się wstać. Mam gdzieś opiekę tej wrednej siostry miłosierdzia. Nie będzie mi tu swoich rządów wprowadzała. Tak tylko przelotnie stanę sobie na wagę. Tak, na chwilunię. Nie, żebym była jakoś strasznie ciekawa, bo jestem ciekawa w umiarkowanym stopniu.

- A niech mnie gęś kopnie! - krzyczę - Gąsko, tylko jak już, to nie kop z prawej strony. Boli mnie nadal obłędnie.

Schudłam. O rany! To teraz mogę coś nareszcie zjeść! Kuśtykam szczęśliwa w stronę lodówki. Otwieram rozradowana drzwiczki do tego skarbca, a tu… nic. O przepraszam, talerzyk  z obraną marchewką i pięknie wykaligrafowana kartka  pismem mojej siostry  „Smacznego kochana Samanto!”. Otwieram zamrażalnik, bo mam tam frytki i pierogi. Okazuje się, że już nie mam. Za to znajduję kolejną karteczkę „ Na zdrowie Samanto!” Szafek kuchennych już nie przeszukuję. Co je Karol? Marchewki? Od kiedy niby mu to wystarczy? Dzwonię do niej.

- Wiesz co ci powiem? Całe życie mnie gnębisz! Jesteś faszystowską sadystką! Psychopatką i świrem! Wiesz co możesz sobie zrobić z tą swoją marchewką?!

- Samanto, za chwilę mam rozprawę, ale cieszę się, że czujesz się lepiej. To cudownie, że tak szybko wracasz do zdrowia. Wpadnę za parę godzin, to osobiście mi podziękujesz. Pa kochanie!

Dzwonię do Baśki.

- Baśka - proszę - Przywieś mi pierogi!

- Z Francji?

- Jakiej znowu Francji? Z knajpy koło naszej redakcji!

- To najwcześniej za dwa dni. Teraz nagrywamy w Paryżu. Ale jak tam z tobą, lepiej już?

- Gorzej, jak słyszę, że francuskie rogaliki przeszły mi koło nosa, to dużo gorzej.

- Spoko, powiem ci, że w zasadzie są przereklamowane. Muszę już lecieć. Zadzwonię wieczorem. Pa!- i  rozłącza się.

Jestem na diecie? Nie, jestem na głodzie!!!


Nowszy post Starszy post Strona główna

0 komentarze: