To był ciężki powrót do domu. Dłużył mi się w nieskończoność. Wiedziałam, że cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Kaśka obrzucała mnie ukradkiem pytającym spojrzeniem. Doskonale wiedziałam, że jak tylko wysiądę z samochodu to od razu zacznie rozmowę na mój temat. Zastanawia się przecież, co ugryzło tą grubą Samantę? W zasadzie to nic takiego, bo to tylko jej własna głupota. Tym razem potknęłam się z powodu braku panowania nad sobą i swoim językiem. Nie utrzymałam go tam, gdzie jego miejsce. Nasze rozstanie przyjęłam z głęboką ulgą. Grzecznościowe pożegnanie i każdy poszedł swoją drogą.
Nad miastem zebrały się ciemne, gęste chmury. Patrząc na nie, odruchowo założyłam kaptur na głowę. Czy już sypnie śnieg? Zimę przecież czuję w stawach. Nadszedł właściwy moment, żeby zaopatrzyć się w aromatyczny olejek do kąpieli. Taka zmarznięta i emocjonalnie skopana, poszukam spokoju zamknięta w łazience- pomyślałam. Miałam beznadziejny dzień. Muszę się zastanowić .
W domu płakałam tak długo, aż w końcu poczułam jak całe to napięcie ze mnie uchodzi i mogłam zasnąć. Obudziłam się i na szczęście była już niedziela rano. Uwielbiam niedzielne poranki za brak pośpiechu i to poczucie, że tak, nareszcie mogę mieć czas dla siebie. Nie muszę wstawać z łóżka choćby do wieczora. Ja przeleżę cały dzień zakopana pod kołdrą w swoim łóżku, a Karol w swoim. Niedzielna sielanka. Małżeńska idylla. Jeśli jestem z tego powodu nieszczęśliwa to dlaczego tak biernie na to przystaję? Przecież w życiu, to ja najbardziej lubię... żyć. Wiem, że mnóstwo istnień na kuli ziemskiej potrafi żyć bez Samanty, ale dla siebie ja się powinnam szczególnie liczyć. Kiedyś przeczytałam, że takie myślenie, to symptom niczym nie zmąconego zdrowia psychicznego. Jestem więc szczęściarą zdrową na umyśle..
Budzę się rano i chociaż wszystko wygląda tak samo jak zawsze, ja mogę być happy. Obok mnie ten sam zapyziały mój mały światek. Ten sam humorzasty Karol. Zero egzotyki czy choćby powabu świeżości, a jednak wszystko jest nowe. Znów mam szansę zacząć od początku. Czy to nie jest cudowne? To jak dar. Od rana mogę zapisać czystą kartę swojego istnienia. Potem znów przyjdzie sen. Pora na reset, tylko po to by kolejnego poranka obudzić się na nowo. Mądrzejsza i z możliwością poprawy wczorajszych błędów. Dzień po dniu mogę być coraz lepsza. Taką szansę stwarza mi życie. Szansę na udoskonalanie siebie. Nie męża, szefa czy sąsiada, lecz właśnie siebie. Czy to nie jest szczęście? Dlaczego miałabym z tego dobrowolnie zrezygnować? Mam się schować pod tą kołdrę i się poddać? Nawet jeśli wczoraj moje życie było totalnie beznadziejne, wcale nie musi być takie dzisiaj. Każdą wczorajszą przykrą sprawę, dziś mogę potraktować inaczej. Wczorajsze potknięcie, dzisiaj staje się cenną lekcją życiową. Po co jeść, jeśli to nie sprawiałoby nam żadnej przyjemności? Po co się uczyć, jeśli mielibyśmy nigdy nie posunąć się w rozwoju? Po co żyć, jeśli nie umiemy tego życia odpowiednio wykorzystać? Źle użyta pralka, szybko nawali. A cóż dopiero życie. To tak naprawdę ode mnie zależy, jak potraktuję choćby codzienne banały. Picie kawy o poranku może być ekspresową rutyną lub moją małą, słodką chwilką skupienia. Tyle detali składa się na wielką sprawę, na moje życie. Dzisiaj dotarło do mnie, że ja popełniam olbrzymi błąd. Przeoczam te wszystkie drobiazgi. Gubię je gdzieś w tym pędzie do mety. Bo przecież skoro był start, to będzie i meta. Tym bardziej nie powinnam tracić tych szczególnie ulotnych epizodów. Może nie wszystko da się przeżyć tak samo? Pewne chwile są nie do powtórzenia. Każdy to wie. Tylko raz Karol poprosił mnie o rękę. Tylko raz zdawałam maturę. Tylko raz zdarzył mi się pierwszy pocałunek. Tego już nie da się zmienić. Tym bardziej życie jest wyjątkowe. Ciekawe i nieodgadnione. Mój wewnętrzny świat, jedyny jaki mam. Tak naprawdę to ja.
Szukałam kiedyś pracy więc poszłam na rozmowę kwalifikacyjną. Mężczyzna po drugiej stronie biurka powiedział „Proszę mi coś o sobie opowiedzieć”. Zaczęłam od „ mam lat…” Na co on szybko mi przerwał „Czytałem pani CV, wiem ile ma pani lat, oraz co pani studiowała i tak dalej. Teraz proszę mi powiedzieć coś o sobie”. Speszyłam się tak bardzo, że wyłożyłam się na tamtej rozmowie. Czyli porażka - nie dostałam tej pracy. Nie, nie porażka, tylko sukces! Inni uznają, że porażką może być jedynie brak większej kasy w życiu, ja zrozumiałam, że dla mnie są inne ważniejsze kwestie. Tamta sytuacja spowodowała, że zaczęłam zwracać na siebie uwagę. Kim jestem, czego chcę i dokąd zmierzam? Nie mogę przecież żyć totalnie bez celu i sensu. Nie chcę by moje życie sprowadzało się jedynie do zdobywania środków (znaczy się kasy) do podtrzymania tegoż życia. Do uczestnictwa w wyścigu gromadzenia wszelkich dóbr materialnych. To takie płytkie. Tym bardziej, że nawet człowiek pozornie bardzo ubogi może być bogaty wewnętrznie. I szalenie wartościowy. Mieć dobre życie, to znaczy żyć w zgodzie ze sobą, w zgodzie z innymi i stale się podnosić. Zapewne gdy przeczytam to za dziesięć lat, to delikatnie uśmiechnę się pod nosem i pomyślę sobie. „Głupiutka byłaś Samanto. Dobre życie to coś zupełnie innego…”. Wiodę nie najgorsze życie tylko dlatego, że mam niezłą bazę wyjściową. Jestem sprawna, jeszcze młoda, żyję w kraju nie objętym żadnym konfliktem wojennym (póki co), nie głoduję i nie marznę. Niezły start. Cała reszta w moich rękach. Nie oznacza to wcale, że muszę sięgać od razu po wielkie sprawy. Wystarczą mi te, które mnie zwyczajnie codziennie uszczęśliwią. Poczytam dobrą książkę. Wyśpię się i pójdę z Karolem na spacer nad rzekę. Wyjdzie w końcu ze swojej jaskini. Facet musi jeść. Wszystko co wczoraj sknociłam, dzisiaj poprawię.
Nad miastem zebrały się ciemne, gęste chmury. Patrząc na nie, odruchowo założyłam kaptur na głowę. Czy już sypnie śnieg? Zimę przecież czuję w stawach. Nadszedł właściwy moment, żeby zaopatrzyć się w aromatyczny olejek do kąpieli. Taka zmarznięta i emocjonalnie skopana, poszukam spokoju zamknięta w łazience- pomyślałam. Miałam beznadziejny dzień. Muszę się zastanowić .
W domu płakałam tak długo, aż w końcu poczułam jak całe to napięcie ze mnie uchodzi i mogłam zasnąć. Obudziłam się i na szczęście była już niedziela rano. Uwielbiam niedzielne poranki za brak pośpiechu i to poczucie, że tak, nareszcie mogę mieć czas dla siebie. Nie muszę wstawać z łóżka choćby do wieczora. Ja przeleżę cały dzień zakopana pod kołdrą w swoim łóżku, a Karol w swoim. Niedzielna sielanka. Małżeńska idylla. Jeśli jestem z tego powodu nieszczęśliwa to dlaczego tak biernie na to przystaję? Przecież w życiu, to ja najbardziej lubię... żyć. Wiem, że mnóstwo istnień na kuli ziemskiej potrafi żyć bez Samanty, ale dla siebie ja się powinnam szczególnie liczyć. Kiedyś przeczytałam, że takie myślenie, to symptom niczym nie zmąconego zdrowia psychicznego. Jestem więc szczęściarą zdrową na umyśle..
Budzę się rano i chociaż wszystko wygląda tak samo jak zawsze, ja mogę być happy. Obok mnie ten sam zapyziały mój mały światek. Ten sam humorzasty Karol. Zero egzotyki czy choćby powabu świeżości, a jednak wszystko jest nowe. Znów mam szansę zacząć od początku. Czy to nie jest cudowne? To jak dar. Od rana mogę zapisać czystą kartę swojego istnienia. Potem znów przyjdzie sen. Pora na reset, tylko po to by kolejnego poranka obudzić się na nowo. Mądrzejsza i z możliwością poprawy wczorajszych błędów. Dzień po dniu mogę być coraz lepsza. Taką szansę stwarza mi życie. Szansę na udoskonalanie siebie. Nie męża, szefa czy sąsiada, lecz właśnie siebie. Czy to nie jest szczęście? Dlaczego miałabym z tego dobrowolnie zrezygnować? Mam się schować pod tą kołdrę i się poddać? Nawet jeśli wczoraj moje życie było totalnie beznadziejne, wcale nie musi być takie dzisiaj. Każdą wczorajszą przykrą sprawę, dziś mogę potraktować inaczej. Wczorajsze potknięcie, dzisiaj staje się cenną lekcją życiową. Po co jeść, jeśli to nie sprawiałoby nam żadnej przyjemności? Po co się uczyć, jeśli mielibyśmy nigdy nie posunąć się w rozwoju? Po co żyć, jeśli nie umiemy tego życia odpowiednio wykorzystać? Źle użyta pralka, szybko nawali. A cóż dopiero życie. To tak naprawdę ode mnie zależy, jak potraktuję choćby codzienne banały. Picie kawy o poranku może być ekspresową rutyną lub moją małą, słodką chwilką skupienia. Tyle detali składa się na wielką sprawę, na moje życie. Dzisiaj dotarło do mnie, że ja popełniam olbrzymi błąd. Przeoczam te wszystkie drobiazgi. Gubię je gdzieś w tym pędzie do mety. Bo przecież skoro był start, to będzie i meta. Tym bardziej nie powinnam tracić tych szczególnie ulotnych epizodów. Może nie wszystko da się przeżyć tak samo? Pewne chwile są nie do powtórzenia. Każdy to wie. Tylko raz Karol poprosił mnie o rękę. Tylko raz zdawałam maturę. Tylko raz zdarzył mi się pierwszy pocałunek. Tego już nie da się zmienić. Tym bardziej życie jest wyjątkowe. Ciekawe i nieodgadnione. Mój wewnętrzny świat, jedyny jaki mam. Tak naprawdę to ja.
Szukałam kiedyś pracy więc poszłam na rozmowę kwalifikacyjną. Mężczyzna po drugiej stronie biurka powiedział „Proszę mi coś o sobie opowiedzieć”. Zaczęłam od „ mam lat…” Na co on szybko mi przerwał „Czytałem pani CV, wiem ile ma pani lat, oraz co pani studiowała i tak dalej. Teraz proszę mi powiedzieć coś o sobie”. Speszyłam się tak bardzo, że wyłożyłam się na tamtej rozmowie. Czyli porażka - nie dostałam tej pracy. Nie, nie porażka, tylko sukces! Inni uznają, że porażką może być jedynie brak większej kasy w życiu, ja zrozumiałam, że dla mnie są inne ważniejsze kwestie. Tamta sytuacja spowodowała, że zaczęłam zwracać na siebie uwagę. Kim jestem, czego chcę i dokąd zmierzam? Nie mogę przecież żyć totalnie bez celu i sensu. Nie chcę by moje życie sprowadzało się jedynie do zdobywania środków (znaczy się kasy) do podtrzymania tegoż życia. Do uczestnictwa w wyścigu gromadzenia wszelkich dóbr materialnych. To takie płytkie. Tym bardziej, że nawet człowiek pozornie bardzo ubogi może być bogaty wewnętrznie. I szalenie wartościowy. Mieć dobre życie, to znaczy żyć w zgodzie ze sobą, w zgodzie z innymi i stale się podnosić. Zapewne gdy przeczytam to za dziesięć lat, to delikatnie uśmiechnę się pod nosem i pomyślę sobie. „Głupiutka byłaś Samanto. Dobre życie to coś zupełnie innego…”. Wiodę nie najgorsze życie tylko dlatego, że mam niezłą bazę wyjściową. Jestem sprawna, jeszcze młoda, żyję w kraju nie objętym żadnym konfliktem wojennym (póki co), nie głoduję i nie marznę. Niezły start. Cała reszta w moich rękach. Nie oznacza to wcale, że muszę sięgać od razu po wielkie sprawy. Wystarczą mi te, które mnie zwyczajnie codziennie uszczęśliwią. Poczytam dobrą książkę. Wyśpię się i pójdę z Karolem na spacer nad rzekę. Wyjdzie w końcu ze swojej jaskini. Facet musi jeść. Wszystko co wczoraj sknociłam, dzisiaj poprawię.
Na książce nie mogę się skupić więc wstaję. Otwieram drzwi do okupowanej przez Karola sypialni, a on ślęczy nad laptopem. Nie taki znowu jest nieszczęśliwy. Próbuję nie okazać jak wielką sprawił mi przykrość tym swoim… egoizmem.
- Wstajesz ? Masz jakieś plany na dzisiaj? - pierwsza wyciągam rękę.
- Nie.
- Nie, co?
- Nie mam planów. To znaczy myślałem, żeby wybrać się na rower.
- Pada deszcz… Karol ja chcę z tobą porozmawiać. I nie mów mi, że nie teraz. Ja chcę mieć to już za sobą.
- O czym?
- O nas. - zignorowałam jego ciężkie westchnięcie i zaraz po nim grymas urazy - Tak, wiem, ty nigdy nie jesteś gotowy na takie rozmowy. Ale ja ich potrzebuję, po to, żeby wiedzieć jak to z nami jest. A teraz myślę, że zaszło jakieś nieporozumienie… Czy ja dobrze rozumiem, że ty… ty obarczasz mnie za jakieś swoje niespełnione nadzieje?
- Tutaj życie jest do dupy! - wyrzucił z siebie - Czuję się… jak śmieć!
- Z mojego powodu? Karol czy ja cię skrzywdziłam?
- Dlaczego nie chcesz wyjechać! - zerwał się z łóżka na równe nogi. Stanął nade mną i pałał gniewem. Zabrakło mi tchu. Nie ze strach, z szoku.
- Bo ja nie jestem na to gotowa - głos mi się załamał - Może się boję? Może są jeszcze jakieś inne powody… nie wiem.
- Ty nie chcesz! Właśnie, TY nie chcesz! Więc ja mam tu tyrać za nędzne grosze i stale być nikim! Wielka pani, ma pracę w telewizji to jej dobrze!
- Nie Karol… to tak nie jest. Zresztą, wiesz… jeśli nie jesteś ze mną szczęśliwy tutaj to nie będziesz nigdzie. To nie ma znaczenia gdzie my żyjemy… Albo potrafimy dać sobie szczęście i miłość, albo nie. To nie ma znaczenia na jakiej szerokości geograficznej mieszkamy. Karol, czy ty mnie jeszcze kochasz?... Jeśli chcesz to wyjedz. Nie zasłaniaj się mną.
- A ty mnie kochasz? To wyjedz ze mną!
- Po co? Potrzebujesz mnie naprawdę? Nie czuję tego… Mam dość tej rozmowy.
Wróciłam do kuchni. Ciężkie łzy spływały po moich policzkach. Nie chcę na niego patrzeć! Przynajmniej w tej chwili. Która to godzina? Po dziesiątej, mogę zadzwonić do Jagody.
- Hej, jesteś w domu? - pytam gdy odbiera telefon - Nie obudziłam cię?
- Coś ty! Siedzę nad aktami. Chcesz wpaść?
- Mogę?
- Co się głupio pytasz. Jasne, że możesz.
- A Pachnący?
- Hm, poradzimy sobie. Jak chcesz pogadać, to skoczymy gdzieś na kawę.
- Nie jestem nazbyt wyjściowa. Ryczę, jak to zresztą już na pewno odgadłaś.
- Coś wymyślę. Wbijaj, robię kawę!
0 komentarze: