Różnie znoszę ten terror psychiczny w postaci „cichych dni”, który Karol wprowadził do naszego małżeństwa. W sumie w dużym stopniu zależy to od tego, jak układają mi się inne moje sprawy. Bywa, że jego obrażona mina nie wzrusza mnie w ogóle. Robię sobie wtedy wypad na zakupy i mam przynajmniej zagwarantowany brak komentarzy w stylu „po co ci to?!” Luzik! Każdej babce radzę ten sposób jako rekompensatę za straty emocjonalne z tytułu ..ti…ti…ti… męża!
Daję słowo, jeśli moja koleżanka planuje zakup firanek, a jej mąż uważa, że te które mają „od ślubu” nadal są rewelacyjne, to polecam zakup nowych, właśnie w okresie tak zwanych cichych dni. Bardzo przecież chciałybyśmy skonsultować to z szanownym małżonkiem, ale on był poza zasięgiem. Kotku, ty milczysz, a życie trwa! Czasami się zdarza, że co niektóry pan dojdzie do wniosku, że ciche dni absolutnie mu się nie kalkulują. Warto próbować…
Z Karolem mijam się w drzwiach do łazienki. Potem w drzwiach do kuchni. Potem jednocześnie próbujemy dostać się drzwiami do szafy w sypialni. A potem ja zamykam drzwi lodówki, a on je otwiera. Cały czas unikamy kontaktu wzrokowego, chociaż tak naprawdę oboje wszystko widzimy. W końcu ani razu nie zderzyliśmy się ze sobą. Czy to nie jest jakiś idiotyzm? On się dąsa i ja zaczynam się dąsać za jego niedojrzały dąs. Mam naprawdę ochotę wywalić kawę na ławę (to takie komunistyczne powiedzenie. W każdym mieszkaniu była ława… na kawę). "Chłopie, jeśli tak ci źle, to co tu jeszcze robisz?" Nie ma miesiąca , żebym intensywnie nie zastanawiała się czy przypadkiem my oboje nie kwalifikujemy się na terapię? Oczywiście małżeńską. Jestem od rana kłębkiem nerwów. Łykam nawet jakiś ziołowy specyfik na uspokojenie i trzymam się za serce. Czy ja dzisiaj zejdę z tego świata? Potem małymi łyczkami popijam niegazowaną wodę mineralną, wzdycham i wachluję się ściereczką. To wszystko prawie na oczach mojego męża i… nic! Nie kocha mnie!
Idę do łazienki i układam włosy, prasuję bluzkę koszulową. Potem szukam swojej turkusowej chustki na szyję. Mam dzisiaj wielką ochotę na turkus i zieleń. Może dlatego, że znów pada. Wyjmuję z szafy w korytarzu moją zapomnianą, rudą torbę. Wrzucam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Jestem gotowa na całodzienny pobyt poza domem. Tylko przez moment kusiło mnie, żeby wyjąć z zamrażarki mięso mielone, ale obawiam się, że wrócę do domu tak zmęczona i o gotowaniu mowy nie będzie. Biorę swoją parasolkę, tylko dlatego, że kolorystycznie fajnie się zgrywa z moją chustką i torbą. Korzystać z niej raczej nie będę. Karol wreszcie oznajmia, że on dzisiaj bierze samochód. Robię wielkie „och” więc on podrzuca mnie już bez słowa do studia. Potraktowałam to jak sukces. Równie dobrze mogłam pójść na autobus. Dzisiaj jest jego pierwszy dzień w pracy…Wysiadając rzuciłam przez ramię.
Daję słowo, jeśli moja koleżanka planuje zakup firanek, a jej mąż uważa, że te które mają „od ślubu” nadal są rewelacyjne, to polecam zakup nowych, właśnie w okresie tak zwanych cichych dni. Bardzo przecież chciałybyśmy skonsultować to z szanownym małżonkiem, ale on był poza zasięgiem. Kotku, ty milczysz, a życie trwa! Czasami się zdarza, że co niektóry pan dojdzie do wniosku, że ciche dni absolutnie mu się nie kalkulują. Warto próbować…
Z Karolem mijam się w drzwiach do łazienki. Potem w drzwiach do kuchni. Potem jednocześnie próbujemy dostać się drzwiami do szafy w sypialni. A potem ja zamykam drzwi lodówki, a on je otwiera. Cały czas unikamy kontaktu wzrokowego, chociaż tak naprawdę oboje wszystko widzimy. W końcu ani razu nie zderzyliśmy się ze sobą. Czy to nie jest jakiś idiotyzm? On się dąsa i ja zaczynam się dąsać za jego niedojrzały dąs. Mam naprawdę ochotę wywalić kawę na ławę (to takie komunistyczne powiedzenie. W każdym mieszkaniu była ława… na kawę). "Chłopie, jeśli tak ci źle, to co tu jeszcze robisz?" Nie ma miesiąca , żebym intensywnie nie zastanawiała się czy przypadkiem my oboje nie kwalifikujemy się na terapię? Oczywiście małżeńską. Jestem od rana kłębkiem nerwów. Łykam nawet jakiś ziołowy specyfik na uspokojenie i trzymam się za serce. Czy ja dzisiaj zejdę z tego świata? Potem małymi łyczkami popijam niegazowaną wodę mineralną, wzdycham i wachluję się ściereczką. To wszystko prawie na oczach mojego męża i… nic! Nie kocha mnie!
Idę do łazienki i układam włosy, prasuję bluzkę koszulową. Potem szukam swojej turkusowej chustki na szyję. Mam dzisiaj wielką ochotę na turkus i zieleń. Może dlatego, że znów pada. Wyjmuję z szafy w korytarzu moją zapomnianą, rudą torbę. Wrzucam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Jestem gotowa na całodzienny pobyt poza domem. Tylko przez moment kusiło mnie, żeby wyjąć z zamrażarki mięso mielone, ale obawiam się, że wrócę do domu tak zmęczona i o gotowaniu mowy nie będzie. Biorę swoją parasolkę, tylko dlatego, że kolorystycznie fajnie się zgrywa z moją chustką i torbą. Korzystać z niej raczej nie będę. Karol wreszcie oznajmia, że on dzisiaj bierze samochód. Robię wielkie „och” więc on podrzuca mnie już bez słowa do studia. Potraktowałam to jak sukces. Równie dobrze mogłam pójść na autobus. Dzisiaj jest jego pierwszy dzień w pracy…Wysiadając rzuciłam przez ramię.
- Trzymaj się! Powodzenia!
Zero reakcji. Co za typ? To nie typ, to miłość mojego życia. Sama wybrałam, sama chciałam. Chłopczyk o ślicznych oczkach i długich rzęsach jak u dziewczyny. Zauroczył mnie i tyle. Teraz to samo spojrzenie sprawia mi niewymowną przykrość. Czasami zastanawiam się, czy przypadkiem nie robi tego celowo. Przechodzę przez portiernię i pan Stefan wita mnie jak starą znajomą. Pytam o jego córkę, która jest świeżo po porodzie. Odpowiadając mi, on pręży się dumnie i mówi, że wnuk mu się udał, a córka pokarmu ma tyle, że trojaczki by wykarmiła. Gratuluję mu któryś już raz z kolei. Komplementów nigdy za dużo.
- Pani redaktor! - woła za mną - Mam swojską kiełbaskę na zbyciu. Reflektuje pani? Jak od pani to dwadzieścia złotych za kilogram. Świeżutka, ekologiczna. Siostra ze wsi przywiozła. A salcesonik! Palce lizać!
- Ja to dziękuję. Ale panie Stefanie, znajdę panu kupca- obiecuję.
- Polecam się pamięci, pani redaktor. To na te pampersy, wie pani!
- Wiem.
Basia już na miejscu? Jej torba leży na biurku. Ale gdzie ona się podziała? Znajdzie się, wszystko w swoim czasie. Na korytarzu… pusto. W socjalnym… pusto. Otwieram po kolei drzwi do różnych pokoi… pusto. Obok toalet za to jest spory tłum. Coś się stało.
- Przyjechali? - pyta nerwowo pani Gosia na mój widok.
- Kto? Pani Gosiu, co się stało?
- Jak to co? Samanto, mamy kryminał. I to jaki kryminał!- łapie się za głowę.
Jest przy mnie Basia, objęła mnie w pasie i delikatnie przytrzymała.
- Lepiej tam nie idź… Samanto, nie patrz!.- wyszeptała blada.
- My coś nagrywamy? - pytam z nadzieją w głosie.
- O mój Boże! Tacy młodzi ludzie! To takie straszne - to płacze nasza młoda stażystka - Mam dość! Nie chcę tych pieniędzy! Zwalniam się!
- Co tu się dzieje?!- pytam, ale bez odzewu.
- Proszę wszystkich o pozostaniu na miejscu! Oficer śledczy zaraz tu będzie. Nikt nie może bez zezwolenia opuścić budynku!- ktoś mówi.
Co to znaczy? Mamy trupa?
- Kto nie żyje? - szarpię Basię za ramię.
- Och Samanto… chyba zwymiotuję. Przepuśćcie mnie! - Basia wbiegła do kabiny WC.
- Proszę państwa, policja chce, żeby ktoś zidentyfikował zwłoki. Wiem, że to przykry widok, niemniej….
Ludzie skupieni wokół mnie nagle zaczęli cofać się do tyłu. Nie wiem jakim trafem, ale zostałam na tym korytarzu sama. Zupełnie sama…
- Pani zidentyfikuje te zwłoki? - pyta mnie jakiś gość.
- Nieee… Dlaczego ja?- nie mam gdzie uciec.
- Tak! Proszę spojrzeć na ofiary! Rozpoznaje pani kogoś?- gość w płaszczu mnie przymusza.
Delikatnie się obejrzałam. Tylko troszkę przez ramię. Dwie kobiety, krew… Jedna z nich… macha do mnie ręką. Jak to? A tak to! Stuhr w Seksmisji miał taką fajną kwestię „Ciemność. Widzę ciemność”. Ugięły się pode mną kolana.
- Samanto!, Samanto ! Wracaj do nas! - dlaczego mną szarpią?
Otwieram oczy.
- Ludzie, ona żyje! Otworzyła oczy!- słyszę.
To było o mnie?
- Samanto – mówi moja Basia - Wszystko ok.? Ty mdlejesz, a ja rzygałam. Witaj w TM!
- Witaj! Witaj! Witaj! - słyszę wiele głosów.
Strzelił korek od szampana. Sebastian pochylił się nade mną. Jego oczy wyraźnie śmiały się do mnie.
- Witamy na pokładzie. To taki nasz … dziennikarski chrzest.
Potem ten żywy trup podaje mi lampkę szampana.
- Hej, wrobili mnie w tę rolę, wybaczysz mi? Już lepiej się czujesz? Witaj w załodze!
Trup jest żywy? Nie ma zbrodni? Zemdlałam? Ja? Taka twarda, wiejska baba?
- To taki żart? - pytam
- Tak. Taki żart…Wypij swój szampan i zapraszam do podpisania kontraktu. - Sebastian pomaga mi wstać.
Są tu wszyscy. Nawet Weronika z Kubusiem i o rany, jest ciasto! Cała góra ciasta!
0 komentarze: