Mam fazy obmacywania centymetrem swoich krągłości. Znane mi są wszystkie moje parametry. Czynność ta nie przynosi ze sobą żadnego ukojenia. Osacza mnie bolesna myśl, że muszę być jakąś chorą masochistką. Dręczę się nieustannie rytuałem natręctw, tym całym mierzeniem i ważeniem, choć nic dobrego z tego nie wynika.
Pewnego razu wyrzuciłam centymetr do kosza na śmieci. Cóż, kolejnego poranka babram się we własnym kuble tylko po to żeby za moment opleść tym odzyskanym centymetrem swoje udo. I wtedy ta myśl zraniła boleśnie moje biedne, ciężko pracujące serce. Czy cierpię na jakąś dziwną chorobę? A jej przebieg objawia się tym, że człowiek sam sobie robi kuku? To jakiś rodzaj autodestrukcji?
Nakręcam się po wielokroć na wielkie zmiany. Tworzę gigantyczne plany odchudzające. Jutro na śniadanie mały jogurt naturalny z płatkami owsianymi. Tak będzie rozsądnie. Traf chciał, że w domu nie ma płatków więc gonię do najbliższego spożywczaka. Nie mogę tu zrobić dużych zakupów, najwyżej jeden, góra trzy produkty. Biorę płatki i dwa pączki. Przy płaceniu nie patrzę ekspedientce w oczy. I bez tego wiem, że mnie potępia. Na pewno sobie myśli. Ach to ta gruba z dziesiątki, znowu będzie się obżerała. Pączki wsuwam na klatce schodowej. Jedno piętro, jeden pączek. Ryjek mam umorusany lukrem no to człapię do umywalki. Płuczę twarz a w lustrze napotykam swój wzrok. Moje duże, zielone oczy patrzą zdziwione i oburzone jednoczenie. Pytają, czy ty wiesz co się z tobą dzieje? Jak można dążyć do jednego celu, a zmierzać w zupełnie innym kierunku? Można... jeśli się nie jest zdrowym. Wycieram twarz ręcznikiem. Z wrażenia klapnęłam na brzegu wanny i czuję jak wali moje serce. Za nic w świecie tego nie ogarnę. Nie trzymam steru! Jeśli nie zacznę krzyczeć o pomoc to zginę.
0 komentarze: