Podnieść się rano z łóżka jest niezwykle trudno. Za oknem ciemno i nieprzyjemnie. Patrzę na ten pochmurny pejzaż i życie ze mnie uchodzi. Jestem uzależniona od słońca! Jego promyki są dla mnie wręcz życiodajne. Świat w zawrotnym tempie zmienia swój koloryt i wszystko, co na nim kocham zamiera. Milkną ptaki, drzewa przybierają żałobny wygląd, a kwiaty już dawno odeszły. Niebo roni swoje łzy i zalewa miasto strugami deszczu. Jest mi źle. Staję z kubkiem parującej kawy przy kuchennym oknie i pytam swój wrzos jak długo starczy mu sił by przy mnie trwać. Moja lista spraw do załatwienia wydłuża się o kolejną pozycję. „Kupić odżywkę dla wrzosowatych!”. Nie wiem co zrobię, jeśli cię utracę moja roślinko- szepczę- Nostalgia utuliła mnie szczelnie, krępując moje ruchy i moje myśli. Najchętniej nie ruszyłabym się z tej swojej norki aż do maja. Nie mam siły zmagać się z osobistą codziennością. A jednak wyjmuję z szafy ciepły, czarny sweter i dłuższe buty. Niestety czas już się zbierać do wyjścia. Dzisiaj na szczęście mam w planach kończenie montażu z ostatnich nagrań. Zaszywam się w studio.
Nie dzwonię do Basi, ani do Karola, ani w ogóle do nikogo. To, czego pragnę jest nie do osiągnięcia. Bo ja naiwnie marzę o talerzyku czekoladowych muffinek. Wszystko spożywane przeze mnie bez umiaru, działa na moją niekorzyść. Z tym, że moje serce właśnie tego pragnie.
Nie dzwonię do Basi, ani do Karola, ani w ogóle do nikogo. To, czego pragnę jest nie do osiągnięcia. Bo ja naiwnie marzę o talerzyku czekoladowych muffinek. Wszystko spożywane przeze mnie bez umiaru, działa na moją niekorzyść. Z tym, że moje serce właśnie tego pragnie.
- Przepraszam panią bardzo, szukam swojego męża - w drzwiach stanęła żona Sebastiana.
- Nic się nie stało- uśmiecham się do niej- Nie ma go w gabinecie?
- Niestety. Pani Gosia też nie wie gdzie mógł się podziać… Ale ja pani głowę zawracam- wycofuje się.
- Ależ skąd! Proszę usiąść. Sebastian, to znaczy szef, na pewno zaraz się pojawi- zapraszam ją.
- Bardzo pani miła… dziękuję. Jeśli mogę, to chwilkę zaczekam. Jestem Weronika. - wyciąga rękę w moim kierunku.
- Samanta.
- Na pewno nie przeszkadzam?
- Wręcz przeciwnie… Dzisiaj bez synka?- zmieniam temat.
- Kubuś został z babcią. Ostatnio troszkę choruje. Jak teściowa nas odwiedza to mam chwilę dla siebie - wyjaśnia - Masz dzieci?
- Ja? Nie, nie mam powołania.
- No tak. Ja też nie planowałam, ale mam Kubusia.
Wspólna płaszczyzna na konwersację nie wypaliła? Co dalej? Gdzie jesteś Sebastianie? O czym mam rozmawiać z tą Twoją żoną?- zastanawiam się.
- Dziecko to zapewne niezłe zawirowanie w życiu? Ale śliczny ten wasz synek- mimo wszystko próbuję podtrzymać rozmowę.
- Tak. Dziękuję.
Sebastian zjawił się nie wiadomo skąd.
- Wera? Długo czekasz? - zapytał zmieszany - Dzięki Samanto. - a to już było w moją stronę.
- Nie ma sprawy. Zapraszam częściej.
Lizus ze mnie. Chociaż może i niekoniecznie. Całkiem miła dziewczyna z tej Weroniki. I musi być dużo młodsza od szefa. Ciekawe jak się poznali?
Deszcz się rozpadał na dobre. Wstaję żeby rozprostować kości. W taką pogodę cierpię na ból w stawach. Bolą mnie kolana i łokcie. Za oknem prawie ciemno, a przecież jeszcze nie minęło południe. Co tam, zrobię sobie przerwę na herbatę. W drodze do socjalnego mijam się z panem Kanapką. Proponuje mi świeżutką bułeczkę z sałatą i łososiem lub z szynką i serem. Za jedyne pięć i sześć złotych. Ta z łososiem jest droższa. Słyszałam, że co biurowiec to inna cena. Gość na portierni za to, że go tu wpuszcza, ma co dziennie kanapkę za darmo. Podejrzewam, że pan Kanapka mniej się napracuje niż ja, a ma niewiele mniejsze pieniądze. A może by tak ten pomysł podsunąć Karolowi?- rozważam- Przynajmniej przejąłby na siebie zakupy. Już widzę jak w mojej małej kuchni zajmuje się produkcją kanapek na wynos. I jaki tu bałagan codziennie zastaję, gdy wracam z pracy. Sterty okruchów na podłodze, stół wymazany masłem, resztki szynki w zlewie i łosoś na ścianie. Nie, może niech sobie znajdzie pracę z daleka od mojej kuchni. W socjalnym jak w ulu. W pierwszym odruchu mam chęć się wycofać, ale zauważa mnie pani Gosia.
Deszcz się rozpadał na dobre. Wstaję żeby rozprostować kości. W taką pogodę cierpię na ból w stawach. Bolą mnie kolana i łokcie. Za oknem prawie ciemno, a przecież jeszcze nie minęło południe. Co tam, zrobię sobie przerwę na herbatę. W drodze do socjalnego mijam się z panem Kanapką. Proponuje mi świeżutką bułeczkę z sałatą i łososiem lub z szynką i serem. Za jedyne pięć i sześć złotych. Ta z łososiem jest droższa. Słyszałam, że co biurowiec to inna cena. Gość na portierni za to, że go tu wpuszcza, ma co dziennie kanapkę za darmo. Podejrzewam, że pan Kanapka mniej się napracuje niż ja, a ma niewiele mniejsze pieniądze. A może by tak ten pomysł podsunąć Karolowi?- rozważam- Przynajmniej przejąłby na siebie zakupy. Już widzę jak w mojej małej kuchni zajmuje się produkcją kanapek na wynos. I jaki tu bałagan codziennie zastaję, gdy wracam z pracy. Sterty okruchów na podłodze, stół wymazany masłem, resztki szynki w zlewie i łosoś na ścianie. Nie, może niech sobie znajdzie pracę z daleka od mojej kuchni. W socjalnym jak w ulu. W pierwszym odruchu mam chęć się wycofać, ale zauważa mnie pani Gosia.
- Chodź Samanto! Kawy? Siedzisz dzisiaj na tyłku?- pyta.
- Wolę herbatę. Tak, całe szczęście- odpowiadam.
Z kubkami parującego płynu wycofujemy się z powrotem na swoje stanowiska pracy. Mija nas zapłakana Weronika. Nie udaje jej się tego ukryć przed nami. Zwyczajnie nie zdążyła.
- To przez tę ważniarę! Wiesz Samanto kogo mam na myśli? - pyta zła pani Gosia - Poszła sobie na urlop. Pewnie masują jej teraz tyłek w jakimś SPA.
Tak więc nie jestem jedyną wtajemniczoną osobą. Nie podtrzymuję rozmowy i rozstaję się szybko z niepocieszoną panią Gosią. Nie chcę plotek w tym temacie. Wiem jak wygląda to Kaśki SPA…Raczej tam się nie zrelaksuje. Obłędna historia. Jeden facet, dwie kobiety. Postanowiłam trzymać się od tego jak najdalej. Ja nie gram w takie gry. I nie kibicuję tym którzy grają. Skupiam się na swojej pracy. Kończę po siedemnastej. Uf, na mnie więc pora i mam luzik do jutra. Przywiozłam prowiant z Zadupia, to nawet obiadu dla Karola nie muszę gotować. Całe popołudnie mam dla siebie! A przecież jest środek tygodnia. Powinnam być zawalona robotą. Lepiej zmywam się stąd jak najprędzej, żeby przypadkiem nie uległo to zmianie. Na parkingu podszedł do mnie Marcin. W pierwszej chwili przestraszyłam się go.
- Gdzie jest Baśka?! - zaatakował mnie słownie.
- Mnie pytasz?- dziwię się.
- Tak, ciebie!- krzyknął.
- Hm, myślę, że źle zaadresowałeś swoje pytanie. Nie zaspokoję twojej ciekawości.
- Wiesz co gruba, ja cię zniszczę! Ciebie i ją! Nie będziecie sobie ze mną pogrywały!- jest wściekły.
Nagle ktoś położył rękę na moim ramieniu. Kątem oka zobaczyłam, że tuż obok mnie stanął Sebastian. Co za ulga!
- Znasz tego pana Samanto? - spytał mnie spokojnie
- Niestety, znam. To mąż Basi. Stracił kontrolę nad sobą, bo nie może znaleźć żony- wyjaśniam.
- Proszę się stąd oddalić albo wzywam policję! Ta pani nie ma życzenia z panem rozmawiać! - Sebastian przybrał stanowczą, twardą postawę.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Marcin rzucił się na niego. Krzyknęłam tylko „Ratunku!”, ale ci dwaj starli się ze sobą nie na żarty.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Marcin rzucił się na niego. Krzyknęłam tylko „Ratunku!”, ale ci dwaj starli się ze sobą nie na żarty.
- Przestańcie! Sebastian! Przestańcie!- krzyczę na całe gardło.
Nie była to zwykła szarpanina. Sebastian stracił równowagę i wylądował na chodniku. Marcin kopał go, a tamten usiłował się podnieść. Zobaczyłam idących na parking chłopaków z TM.
- Tomek! - zawołałam histerycznie - Błagam pomóż nam!
Ruszyli w naszą stronę pędem.
- Co jest?...
Na moich oczach rozegrała się scena żywcem wyjęta z kina akcji. Zatkałam uszy, żeby nie słyszeć tego co mówiono. Zamknęłam oczy, żeby nie patrzeć jak tłuką Marcina. Zabiją go! Jestem świadkiem morderstwa! - przeraziłam się-Zamknął nas wszystkich w więzieniu! Ja nie chcę, nie chcę.
Skuliłam się przytulona do swojego samochodu. Tuż obok mnie działo się coś nad czym zupełnie nie miałam kontroli. Coś, czego kobieta do końca nie zrozumie. Powietrze przesycone było czymś pierwotnie dzikim, od czego zwyczajnie mnie zemdliło. Zwymiotowałam. To stres. Rzygam z nerwów.
Skuliłam się przytulona do swojego samochodu. Tuż obok mnie działo się coś nad czym zupełnie nie miałam kontroli. Coś, czego kobieta do końca nie zrozumie. Powietrze przesycone było czymś pierwotnie dzikim, od czego zwyczajnie mnie zemdliło. Zwymiotowałam. To stres. Rzygam z nerwów.
- Samanta, co z tobą? - w moją stronę zmierzał Sebastian.
- Ok. Już lepiej- łapię powietrze jak ryba wyjęta z wody.
- Na pewno? - świdrował mnie wzrokiem.
- Tak. Co z … Marcinem? Żyje?
- Oczywiście.
- Dostał bułę na ryj i odjechał z podkulonym ogonem. Szefie co to za palant? - spytał Tomek.
- Taki jeden. Guza szukał. Dzięki - Sebastian wyciągnął do nich dłoń, ale zawył z bólu - O w mordę, złamał mi rękę.
Znów mnie zemdliło. Ja chcę do domu! Zamiast stąd odjechać jechać, jestem zdziwiona tym co mówię.
- Jedziemy do szpitala. Trzeba to prześwietlić- decyduję.
Sebastian zaklął pod nosem. Ruszamy moim samochodem w strugach deszczu. O tej porze utknęliśmy w korku. A miałam mieć cudowne popołudnie. W końcu docieramy na miejsce.
- Słuchaj Samanto, ja już sobie dam radę. Nie wiadomo, ile to wszystko tutaj potrwa- mówi mój szef.
- Nie zostawię cię samego. Koniec kropka- upieram się.
Trwa to długo. Dostaliśmy się do lekarza i czekamy na zdjęcie rentgenowskie.
– Sebastian? Co tu robisz?- ktoś obok nas stanął.
Odwróciłam się w kierunku tego głosu. Należy do eleganckiej kobiety w bliżej nie określonym wieku. Z tym, że raczej starszej niż młodszej.
- Dobry wieczór Heleno - Sebastian wstał ze swojego krzesełka - Miałem mały wypadek. A ty co tu robisz?
- Nie wiesz? Byłam przy Kasi- wyjaśnia elegancka kobieta.
- Przy Kasi? Ona jest w Sopocie- zdziwił się.
0 komentarze: