Wymyśliłam to sobie tak. W sobotę po południu zawiozę Baśkę do Zadupia. Spędzam tam wieczór i niedzielny poranek. Potem wracam i siedzę w studio. W poniedziałek rano nie powinnam zarwać ochrzanu. Plan jak to plan. Baśka wcale jechać nie chce, ale to już szczegół. Mniej złego spotka ją w Zadupiu niż w pobliżu tego jej męża. Co jeśli on zechce nikczemnie wykorzystać jej depresyjną słabość?- zastanawiałam się- Nie ufam mu za grosz. Muszę Basię zostawić w bezpiecznym miejscu na najbliższe dwa tygodnie. Czyli w Zadupiu. Tam przynajmniej będzie komu nad nią czuwać. I zacznie coś jeść. Nie ma takiej opcji, żeby mając pod bokiem moją matkę, odmówić obiadu. Albo tak jak to Baśka robi, „zapomnieć o jedzeniu”. Już w Zadupiu wyleczą ją z tej sklerozy. Mam lekkiego kaca moralnego. Wywiozłam kota, a teraz powierzam rodzinie Basię pod opiekę. Cóż, klamka zapadła i postanowione- decyduję- Karol strasznie się skrzywił na ten mój plan. Ja się na niego krzywię cały czas. Jakoś nie gramotnie szuka tej pracy. Wiem, wiem, wszystko wymaga czasu. Zastanawiam się czy nie poszedł do głowy po rozum i przypadkiem nie żałuje swojej pochopnej decyzji? Ale nie! Nadal uważa, że był ofiarą klasycznego mobbingu i całe szczęście, że w porę się stamtąd zwinął. Bo ja wiem czy to była taka odpowiednia pora? Z tym, że mnie nikt o zdanie nie pytał. Nie ja decydowałam o tych wszystkich zmianach, ale to ja muszę się teraz w tym bigosie odnaleźć. A to jest jakby delikatnie niesprawiedliwe. Brawo Samanto, znów się nie popisałaś. Nie zauważyłaś, że świat się zmienia i teraz to nie koniecznie facet jest męski, a kobieta żeńska. Nie wiadomo już, kto się kim ma opiekować. A co jeśli to ty masz zajmować się Karolem? No to kicha. Ja się niby sobą zajmuję, ale kulawo mi to wychodzi. Tak na serio to zwyczajnie po ludzku się boję. Wizja bezrobotnego Karola paraliżuje nawet mój mózg. Nie chcę mieć w domu Ferdka Kiepskiego! W kalesonach, z wielkim brzuchem i puszką piwa. Tylko dlatego, że nie ma w tym kraju pracy dla ludzi z jego wykształceniem. Dramatyzujesz Samanto!- wyrzucam sobie- Jak zwykle ponosi cię wyobraźnia. Czas, wszystko wymaga czasu. To nawet dobrze, że Karol nie łapie pierwszej lepszej oferty. Znajdzie pracę, nie jest przecież tak źle. Ferdek Kiepski to przerysowana postać… Znaczy się taka karykatura... Karol nie nosi kalesonów. I nie kombinuje jak tu żyć na czyjś koszt. Jest ambitny i zdolny. Jak on potrafi rower naprawić!
Zostawiam w domu cały zlew brudnych naczyń w nadziei, że ten mój niepracujący mąż zrobi z tym co trzeba. Podlewam tylko wrzos. Nie mogę wyjść z podziwu, że on jeszcze trzyma się przy życiu. Charakterna roślinka. Naprawdę go pokochałam (bo to bardziej on niż ona). Z tym, że niech to może pozostanie tajemnicą.
Moja sąsiadka, ta co mieszka pode mną i ma synka ancymonka to wredna plotkara.
- Pani Chmielewska - przemówiła do mnie jak pędziłam do pracy - W piwnicy coś strasznie śmierdzi. Posprzątajcie to, bo ten wasz zdechnięty kot!
- Niemożliwe. Nasz kot wyjechał na wieś i ma się dobrze. Proszę to zgłosić w administracji lub w sanepidzie. Gdzie tam pani wygodniej.
Już teraz nie zostawi na nas suchej nitki. Puści plotę, że mąż mnie bije lub że ma kochankę, którą na własne oczy widziała. W zeszłym roku podobno poroniłam. Mam to gdzieś. Czy ja nie mam problemów?
Na korytarzu w TM mijam się z Sebastianem. Wymieniamy się uśmiechami. O dziwo, nie czepia się mnie i nie pyta też o Baśkę. To dobrze. Gonię do toalety, żeby założyć pod spodnie rajstopy. Nagrywamy dzisiaj na mieście, a zimno jest jak nie wiem co. Brrr... Znikam w wolnej kabinie. Za to z sąsiedniej kabiny dociera do mnie czyjś głos. Jakaś kobietka rozmawia przez telefon.
- Boję się jechać sama… Mam termin w poniedziałek…- mówi.
Nie nadstawiam ucha, ale to się i tak samo słyszy. Tak to już jest. Nie sposób przerwać w połowie tego co właśnie robię.
- Nie mówiłam Sebastianowi. Jego syn jest chory- wyjaśnia komuś.
Teraz już wiem, że to Kaśka jest obok mnie. Znieruchomiałam z jedną nogą w powietrzu.
- Mam mu powiedzieć, że jadę na chemię? Oszalałaś?!- oburza się.
Kaśka jedzie na chemię? O kurcze! Życzyłam jej źle, ale nie aż tak!
- Pójdę na urlop… Zawieziesz mnie?.. No dobra, rozumiem. Jasne, zdzwonimy się później. To cześć.- żegna się ze swoim rozmówcą.
Słyszę jak wyciera nos. Odkręca kran z wodą, a ja nadal tkwię tylko z jedną nogą w rajstopce. Czarne czterdziestki, żeby nie zmarznąć. Zimna nie znoszę. Szalik też wzięłam i rękawiczki. Najgorszy jest ten okres przejściowy, ten pomiędzy latem a zimą. Te wszystkie katary i inne choroby… nowotwory… O rany! Gruba sprawa, to nie byle wirus, który czosnkiem przegonisz- zrozumiałam- Z trudem mi to przyszło przez myśl, ale… jak mi jej szkoda!
Straciłam równowagę i poleciałam całym swoim ciężarem na drzwi. A niech to!
Straciłam równowagę i poleciałam całym swoim ciężarem na drzwi. A niech to!
- Halo! Czy wszystko w porządku? - pyta Kaśka
- Yhy…Hmm. Ehe- odpowiadam.
- Kto tam jest?- jest zniecierpliwiona.
No i co teraz zrobisz mądralo? Ujawnisz się podsłuchiwaczko?- zastanawiam się.
- Już, już, momencik - mówię szybko.
- Samanta? - pyta ona.
- Już wychodzę! Moment!
Ale nie wychodzę. Naciągam rajstopę. Trzask drzwi. Oho, wkurzyła się.
Miałam kiedyś w szkole podstawowej koleżankę z wadą słuchu. Pewnego razu, na przerwie poszłyśmy całą gromadą dziewczyn do szkolnego WC. Ta głucha robiła w kabinie siusiu, a my szeptem plotkowałyśmy na nią. Głucha wychodzi z kibelka i mówi, „Ale wy świnie jesteście!”. Nie mogłam pojąć jakim cudem słyszała to o czym rozmawiałyśmy, skoro jest przecież niedosłysząca. Miała aparat na uchu i zawsze siedziała w pierwszej ławce. Teraz wiem, w kibelku musi być jakiś specyficzny rodzaj akustyki. Tak wyraźnie się stamtąd wszystko słyszy. I po co te rajstopy zakładałam?- wyrzucam sobie- Nikt mi nie uwierzy, że nie prosiłam się o tę wiedzę.
Na nagranie jedziemy ja, Tomek i Kaśka. Chociaż nie wiem jak bardzo bym unikała jej wzroku, to i tak wcześniej czy później musiało dojść do konfrontacji. Jej niebieskie oczy są zimne jak stal. Ona wie, że ja wiem. Ja wiem, że ona wie, że ja wiem. Jak w telenoweli. Przeszły mi po plecach ciarki. Jeśli jeszcze nie dawno planowałam ją ukatrupić, to chyba mi wyparowały szare komórki. To ja będę ofiarą. Kaśka ma spojrzenie kobry. Jak żyję nie widziałam na żywo żadnej żmii czy węża, ale mam pewność, że właśnie tak bym się czuła. Jak mysz, którą za moment taka żmijka upoluje. Strach nie ma nic wspólnego z logicznym myśleniem. Samanto, ty zresztą też nim nie zgrzeszysz. Bardzo, naprawdę bardzo cię proszę, skup się na robocie i odgoń z głowy te krwiste obrazy! Ja zepchnięta przez Kaśkę z mostu- wyobrażam sobie- Ja z nożem w plecach. Ja otruta. Ja na szynach kolejowych(?). Ja … Dość!- nakazuję sobie- Ja się gdzieś po drodze z rozumkiem minęłam? Czy moja matka w ciąży ćpała? Skąd u mnie te ciągłe wizje?
Miałam kiedyś w szkole podstawowej koleżankę z wadą słuchu. Pewnego razu, na przerwie poszłyśmy całą gromadą dziewczyn do szkolnego WC. Ta głucha robiła w kabinie siusiu, a my szeptem plotkowałyśmy na nią. Głucha wychodzi z kibelka i mówi, „Ale wy świnie jesteście!”. Nie mogłam pojąć jakim cudem słyszała to o czym rozmawiałyśmy, skoro jest przecież niedosłysząca. Miała aparat na uchu i zawsze siedziała w pierwszej ławce. Teraz wiem, w kibelku musi być jakiś specyficzny rodzaj akustyki. Tak wyraźnie się stamtąd wszystko słyszy. I po co te rajstopy zakładałam?- wyrzucam sobie- Nikt mi nie uwierzy, że nie prosiłam się o tę wiedzę.
Na nagranie jedziemy ja, Tomek i Kaśka. Chociaż nie wiem jak bardzo bym unikała jej wzroku, to i tak wcześniej czy później musiało dojść do konfrontacji. Jej niebieskie oczy są zimne jak stal. Ona wie, że ja wiem. Ja wiem, że ona wie, że ja wiem. Jak w telenoweli. Przeszły mi po plecach ciarki. Jeśli jeszcze nie dawno planowałam ją ukatrupić, to chyba mi wyparowały szare komórki. To ja będę ofiarą. Kaśka ma spojrzenie kobry. Jak żyję nie widziałam na żywo żadnej żmii czy węża, ale mam pewność, że właśnie tak bym się czuła. Jak mysz, którą za moment taka żmijka upoluje. Strach nie ma nic wspólnego z logicznym myśleniem. Samanto, ty zresztą też nim nie zgrzeszysz. Bardzo, naprawdę bardzo cię proszę, skup się na robocie i odgoń z głowy te krwiste obrazy! Ja zepchnięta przez Kaśkę z mostu- wyobrażam sobie- Ja z nożem w plecach. Ja otruta. Ja na szynach kolejowych(?). Ja … Dość!- nakazuję sobie- Ja się gdzieś po drodze z rozumkiem minęłam? Czy moja matka w ciąży ćpała? Skąd u mnie te ciągłe wizje?
Wysiadamy. Wymieniamy się wyłącznie technicznymi uwagami. Każdy robi swoje. Śpieszy mi się jak rzadko kiedy.
- Robimy przerwę na napoje? - w pewnym momencie proponuje Tomek. No tak, ten bez procentów daleko nie zajedzie.
- W życiu! Kończmy! Jest tak zimno, że nie przedłużajmy - odpowiadam.
- Kaśka? - zwraca się do niej - Co ty na to?
- Muszę poprawić włosy. Róbcie co chcecie- ostatecznie ona tu decyduje.
- To chwila na odcedzenie kartofelków - mówi szczęśliwy Tomek.
Wiadomo, skoczy po browar.
Wiadomo, skoczy po browar.
Oby tylko nie chciała ze mną rozmawiać!- jęczę w myślach- Na szczęście nie chce. Na wszelki wypadek nie będę się do niej odwracała plecami. Mój dzwoniący telefon sprawił mi wyjątkową radość.
- Hej Jagódko!- wołam.
- Hej. Coś ty taka radosna? - pyta.
- A tak się jakoś złożyło. Cudownie, że dzwonisz! Tak się cieszę!
- Zdrowa jesteś… na umyśle?- pyta podejrzliwie.
- Oczywiście!
- Aha… Czy nie pojechałabyś ze mną obejrzeć jednego mieszkania?
- Z chęcią!
- ...Na pewno wszystko z tobą ok?- nie dowierza.
- Jak najbardziej!
- Samanto… Dwa razy dwa?
- O której chcesz jechać Jagódko?- staram się trzymać tematu.
- Umówiłam się na 18.00…
- To wspaniale! Ale mów jak się czujesz? Jak mąż, jak koń? Jak sprawy?
- Dzwonię do mamy!- znam ten jej stanowczy ton.
Zawsze, ale to zawsze na mnie skarżyła!
- Jadę tam jutro- wyjmuję asa z rękawa.
- Do Zadupia?- pyta.
- Tak!
- Zdenerwowałaś mnie.
- To do osiemnastej! Pa! Ja ciebie też!
Uf! Zimne, bardzo zimne oczy Kaśki, wpatrują się we mnie. Nie, wcale nie stalowe. One są jak ze szkła. Królowa Śniegu tak musiała wyglądać. Pod tym jej lodowatym spojrzeniem zamarzam.
0 komentarze: